NORTH QUARTET – MALAMUTE

  1. Birds of the underworlds / Brotzmann
  2. KingZong Swing / Uuskyla – MP3
  3. Orange Scarf / Friis
  4. Mastodons / Trzaska

Peter Brotzmann – alto & tenor saxophones, metal Bb clarinet
Mikolaj Trzaska – alto & C melody saxophones & bass clarinet
Peter Friis Nielsen – bass
Peeter Uuskyla – drums

Płyta jest zapisem jedynego koncertu, który odbył się 2 kwietnia 2005 roku w gdańskim klubie Żak.

RECENZJE:

North Quartet dwóch saksofonistów – Niemca Petera Brotzmanna i Polaka Mikołaja Trzaski – to ostre jazzowe improwizacje.
Mikołaj Trzaska okazuje się być (może obok Tomka Gwincińskiego) najbardziej oddanym realizowaniu swych twórczych wizji i bodaj najuczciwszym przedstawicielem pierwszego pokolenia yassowców. Wolny od wszelkiej kreacji, pozaartystycznych motywacji, medialnych pokus, nie dorabiając do swej muzyki mętnych ideologii, z żelazną konsekwencją podąża własną drogą. Jedną z najgorętszych sfer aktywności Trzaski stał się w ostatnim czasie obszar free. To poletko, którego uprawienie wymaga dużej dojrzałości, samoświadomości, przekonania do własnych możliwości, ale i zarazem pewnej pokory. A także, jeśli mówimy o graniu kolektywnym, dobrego porozumienia między uczestniczącymi w nim muzykami. Inaczej stanie się dźwiękowym pobojowiskiem. Odpowiednich partnerów do realizacji tejże formuły odnalazł Trzaska w osobach Petera Friis-Nielsena (bas) oraz Peetera Uuskyla (perkusja), z którymi firmował płytę, pt. Unforgiven North. Muzycy ci kojarzeni są dziś przede wszystkim jako sekcja Petera Brötzmanna. Jednak obaj mają za sobą bogaty, wieloletni staż na scenie europejskiej muzyki improwizowanej. Wyrastają z free jazzu, ale także rozwijanej obok amerykańskiej tradycji, nawet ocierającej się o elektroakustykę szkoły free improv (szczególnie Friis Nielsen, którego sam poznałem najpierw jako członka Ghost-In-The-Machine – formacji wprost czerpiącej z dorobku grup pokroju Music Improvisation Company – a dopiero potem innych projektów). Skład North Quartet wykrystalizował się, gdy do tria dołączył sam Brötzmann. Niniejszy, doprawdy mocny!, album jest zapisem koncertu, który odbył się w kwietniu bieżącego roku. Estetykę kwartetu wyznacza przede wszystkim ekstatyczny free jazz, nad którym unosi się duch Aylera czy późnego Coltrana, ale i free improv o europejskim rodowodzie, jak i w pewnym wymiarze późniejsze, noise-jazzowe poszukiwania z okolic Last Exit. Wszyscy czterej muzycy, to artyści o szalenie unikalnej ekspresji. Dziki, skrzekliwy sound Brötzmanna, okrzykniętego niegdyś największym rzeźnikiem saksofonu, wciąż zachowuje swą piekielną zajadłość. Jego tytaniczny, wściekły ton nie przeczy jednak przebłyskom swoistego, surowego liryzmu. Towarzyszy mu, niekiedy czystszy, bardziej wzniosły, ale często również szorstki, przenikliwy, zawsze żarliwy alt Trzaski. Frazy dęciaków co rusz eksplodują, obracają się w skotłowane dialogi odwołujące do porażających intensywnością dwugłosów Coltrane’a i Phaorah Sandersa zarejestrowanych w ostatnich kilkunastu miesiącach życia autora „Love Supreme”. Czasem jednak napięcie rozprasza się w podlanych subtelną ludycznością motywach będących specjalnością Mikołaja. Zawiła, ale posiadająca jakąś, nawet jeśli opartą wyłącznie na intuicji, wewnętrzną logikę architektura wspomnianej już, wielce oryginalnej sekcji, kreuje rozchybotany, ale bardzo elastyczny i dość jednak stabilny szkielet. Praktycznie pozbawione prawidłowości, gęste, osobliwie plumkające pochody Friis-Nielsena i często równie nieregularny, raczej oszczędny, niespiesznie kroczący groove Uuskyli – szalenie wciągają specyficzną, na swój sposób funkującą wibracją. Muzyka sprawia wrażenie próby dotarcia do ekstremum własnej (jak i zespołowej) ekspresji, co nie znaczy, że instrumentaliści pozbawieni są samokontroli. Wszak o sile wyrazu nie świadczy przecież brak opanowania. Zresztą jest tu też miejsce dla momentów pewnego wyciszenia i skupienia. Wart podkreślenia jest aspekt owej „zespołowości”. Choć język każdego z artystów jest silnie zindywidualizowany, udaje im się znaleźć, względnie trwałą – płaszczyznę porozumienia. Co ważne – muzyka posiada też walor narracyjności, utwory stanowią swoiste opowieści, zachowują jakąś strukturalną zborność i dramaturgiczny porządek.
Powołanie North Quartet to niekwestionowany sukces Trzaski. Z Malamute wyłania się obraz bandu imponującego nieskrępowaniem, spontanicznością i energią, a przy tym charakterystycznego i nieźle zgranego – a nie o wszystkich projektach z udziałem Brötzmanna mogę to powiedzieć. Niekiedy ten niemiecki saksofonista jawił mi się jako soniczny furiat, żyłujący swój tenor bez opamiętania niezależnie od kontekstu; zamykający się we własnym, dość hermetycznym dźwiękowym świecie. Tu również dmie nad wyraz krzepko, a jednak dobrze przegryza się z otoczeniem. Co prawda nie jest to tak niebywale potoczysta i spójna wypowiedź, jak w przypadku najwybitniejszego combo wyzwolonej jazzowej improwizacji ostatnich lat – genialnego Die Like A Dog Quartet, w którym Brötzmannowi towarzyszą William Parker, Hamid Drake i Toshinori Kondo (to zresztą czerpiąca z nieco innych źródeł szkoła grania), jednak ponad wszelką wątpliwość North Quartet jest zespołem o własnym, charyzmatycznym obliczu, prezentującym free na światowym poziomie!

Łukasz Iwasiński, Fluid

Po wspólnym albumie Mikołaja Trzaski z Brötzmannowską sekcją Uuskyla/Friis Nielsen nadszedł czas na tour de force w postaci zapisu kwietniowego koncertu North Quartet, czyli wzmiankowanego powyżej tria z udziałem legendarnego niemieckiego saksofonisty. Nie ma co ukrywać, płyta jest znakomita i to bynajmniej nie tylko dlatego, że w nagraniu wziął udział Brötzmann, lecz z tej przede wszystkim przyczyny, iż przynosi bardzo dobry materiał muzyczny, zarejestrowany live, co w przypadku muzyki opartej na improwizacji jest tym istotniejsze, że pozwala uchwycić instrumentalistów nie tylko we współpracy ze sobą, ale też pozostających w nieustannej interakcji z widownią, wobec której dokonywany jest akt artystycznej kreacji, wyzwalając dodatkowe pokłady energii i pasji. Bezkompromisowość muzycznego przekazu North Quartet bliska jest tradycji wszystkich Brötzmannowskich kolektywów, ocierając się nieustannie o granicę między improwizacją a muzyczną anarchią, która przecież jednak nigdy ostatecznie nie triumfuje, by zatopić poczynania muzyków w estetycznym chaosie. Elektryczna sekcja nadaje temu kwartetowi niemal punkową ekspresję, nie stając się bynajmniej li tylko tłem dla popisów saksofonistów, którzy zresztą unikają ostentacyjnego literowania, co mogłoby się stać łatwą i niebezpieczną pokusą, niwecząc kolektywny wymiar improwizacji. Po prawdzie zresztą cichym (w sensie metaforycznym!) bohaterem tego albumu jest dla mnie basista Friis Nielsen, rozpinający nieprawdopodobną, pajęczą sieć elektrycznych dźwięków ponad, wokół czy też między improwizującymi partnerami. Nie cierpi zresztą na tym jego funkcja współorganizatora rytmiki poszczególnych utworów, rytmiki, dodajmy, bardzo wyrazistej, ocierającej się miejscami niemal o dokonania Last Exit – formacji o zdecydowanie bluesowo-funkowych korzeniach! A jednak North Quartet ma przecież własną, odrębną wizję muzyczną – jak sądzę – godną uwagi i kontynuacji.

Dariusz Brzostek (Gaz-eta, grudzień 2005)

Pewnie jeszcze kilka lat temu, taką płytę jak „Malamute” traktowana byłaby jako wydarzenie na polskim rynku wydawniczym. Spowszedniały nam jednak polskie projekty z zagranicznymi muzykami. Spowszedniały płyty zagranicznych muzyków wydawane w Polsce. Jeśli płyta nie ma olbrzymiej reklamy, przechodzi niezauważona. Nawet przez media, które winny poświęcić jej nieco czasu.

Nie mam wątpliwości, że koncertowemu albumowi North Quartet poświęcić czas trzeba. I to nie tylko na łamach mediów, ale przede wszystkim we własnym domu, obcując z tą płytą dostatecznie długo, by mogła w pełni dorzeć do słuchacza.

North Quartet to dwa tria w jednym kwartecie. Z jednej strony bowiem mamy skandynawskie trio Petera Brötzmanna, z drugiej trio Trzaska/Friis/Uuskyla. W obu ta sama sekcja łączy się z saksofonistami o zupełnie innym rodowodzie. Brötzmann to przede wszystkim od lat awangardzista, potęga europejskiej sceny free, twórca tak niezapomnianych dzieł jak choćby „Machine Gun”. Jednak droga Brötzmanna do tego typu jazzu rozpoczynała się od dixielandowego grania. Jeśli mnie pamięć nie myli, Mikołaj nigdy nie grywał Dixie, za to rozpoczynał niegdyś swą muzyczną przygodę w zespołach rockowych. Obecnie zaś, to chyba najbardziej niepokorna i nieprzewidywalna dusza polskiego jazzu. Nawet jeśli obaj grają free, a czynią to od jakiegoś czasu, to Brötzmannowi bliżej do ludycznego free rodem z Aylera (choć obaj na podobny sposób grania wpadli mniej więcej w podobnym czasie), zaś Trzasce o wiele bliższe (przynajmniej dotychczas) były koncepcje free głęboko osadzone w colemanowskim pojęciu bluesa. Co ich zatem łaczy? Hmmmm… plastyczne wykształcenie?

Wbrew pozorom, obu triom blisko do siebie. Blisko przede wszystkim ze względu na uwidaczniającą się coraz częściej u Mikołaja zmianę sposobu gry. Jakkolwiek w dalszym ciągu istnieją w niej melancholijne, melodyjne pasaże, tak więcej w niej teraz czystej, niczym nieskrępowanej energii. Energia, emocjonalność, free – w znaczeniu wolności – staje się od jakiegoś czasu wszechobecne w jego solówkach, czy szerzej po prostu w muzyce. Z drugiej strony mocarny Cesarz Tenoru od wielu lat jest orędownikiem właśnie takiego grania, choć z wiekiem, coraz więcej w muzyce tej pojawia się… melancholii, czy nawet wyciszenia.

Obaj tworzą wspaniały duet saksofonów (i – po prawdzie – klarnetu), krzyżujący swe pasaże w zagmatwanych solach. Cenną uwagą jest, że North Quartetu w żaden sposób nie można uznać, za jedno z dwu triów, z gościnnym udziałem drugiego z saksofonistów, ale za pełnoprawny zespół czterech indywidualności. Jest w tej muzyce nieskrępowanie. Jest ciągota do najbardziej swobodnego grania, jakiemu jeszcze można nadać imię zespołowego. Wspaniałe, długie, niespieszne, a emocjonalne, energetyzujące sola saksofonistów. Bezkreskowa gra Uuskyli i mag gitary basowej jakim jest Friis.

Czy płyta jest zatem doskonała?

Chyba chciałbym uniknąć odpowiedzi na to pytanie. Jest świetna. Po alchemicznych koncertach wiem, jednak, że dalsze istnienie tego kwartetu przynieść może jeszcze lepsze, jeszcze bardziej natchnione nagrania. Pozostając zatem pod wielkim wrażeniem pierwszej płyty North Quartetu, czekam z niecierpliwością na następne.

Dla mnie murowana kandydatka do jednej z najbardziej znaczących płyt polskiego jazzu ostatnich lat, a niewątpliwie jedna z najlepszych płyt jazzowych wydana pod wodzą polskiego lidera (lub przynajmniej współlidera).

Paweł Baranowski (Diapazon, styczeń 2006)

Umiejętności

Opublikowano w dniu

31 maja 2021